niedziela, 19 stycznia 2014

Rozdział dziesiąty będący poprawą

Kolejna bezsenna noc. Przyczyną jej był ciągle powracający, niedający mi spokoju sen. Koszmar. Leżałam w ciemnym szpitalnym pokoju kolejną noc. Patrzyłam w niegdyś biały sufit licząc, że nie tylko moja świadomość, ale też ciągle piszcząca aparatura da mi choć na chwilę zasnąć. Daremnie czekałam na ten moment. Z minuty na minutę stawałam się co raz bardziej senna. W końcu, pewnie po kilku godzinach dałam za wygraną. Zsunęłam z siebie ciężką kołdrę. Moje nogi dotknęły po raz pierwszy od kilku dni (a może i tygodni) podłogi. Była zimna ale gładka. Zdecydowanym ruchem ręki oderwałam od siebie wszystkie rurki, które łączyły mnie z maszyną. Znowu poczułam się wolna. Powolnymi krokami dotarłam do okna. Z trudem wdrapałam się na szeroki betonowy parapet, skąd miałam widok na góry, a także wejście do szpitala.
-Jak w domu - pomyślałam.
Faktycznie. Niestety brakowało mi kubka wypełnionego parującą herbatą i towarzystwa siostry, ale lepsze to od całkiem monotonnego szpitalnego sufitu. Podkuliłam nogi zajmując pozycję obronną. Zaczęło mi się kręcić w głowie, ale nie przestraszyłam się. Nareszcie udało mi się zasnąć.
*
Za oknem sypał śnieg. Wszystko było pokryte kiludziesięciocentymetrową warstwą świeżego puchu. Ida powoli otworzyła oczy. Jej mina wskazywała zdziwienie i jednoczesną radość ze zmiany miejsca pobytu. Powoli podniosła głowę, zaczynając rozglądać się po dużym salonie. Królowało w nim drewno. Był duży i dobrze oświetlony, z dużym aneksem kuchennym schowanym za schodami prowadzącymi na antresolę. Drzwi jednego z górnych pokoi zostały uchylone, co wbudziło zainteresownie dziewczyny. Jednak za nim cokolwiek zdążyła zrobić, poczuła, że ktoś zasłania jej oczy i siada koło niej na sofie. Usłyszała śmiech, niewinny, dziewczęcy i głos ją wołający.
-Ida, Ida! - zaraz potem poczuła ściskające ją małe ręce siostry.
Nareszcie
Niestety nadal ktoś jej zasłaniał oczy, więc siostry nie była w stanie zobaczyć. Na początku myślała, że to Ewa, ale w miarę upływu czasu zaczęła podejrzewać kogoś innego. Ewa nie miała tak silnych rąk, ani tak niskiego głosu. Wciąż tuląc jedną ręką Maje, drugą powędrowała do swoich zasłoniętych oczu. Usłyszała za sobą zduszony z trudem śmiech. Już wiedziała kto za tym stoi. Swoją zimną z nadmiaru emocji dłonią, dotknęła innej znacznie cieplejszej. Chwyciła ją mocno, jakby chciała ją zatrzymać na zawsze.
*
Tą błogą chwile zadowolenia przerwało zgrzytanie klucza w drzwiach a następnie czyjeś szybkie, zdecydowane kroki.
-Kocie, a co ty tu jeszcze robisz? Marsz na trening! - zagrzmiał zdyszany głos Ewy, która wpadła w biegu do domu.
Najwyraźniej Mr Kot nie zamierzał protestować. Natychmiast zdjął swoje ręce z moich oczu, powodując oślepienie przez słońce, którego promienie wpadały prosto do salonu. Gdy odwróciłam głowę, zdążyłam zauważyć tylko wychodzącego z domu skoczka. Popatrzyłam na Ewę. Uśmiechnęła się do mnie ciepło i podała gorącą herbatę w wielkim kubku. Czułam się co raz lepiej, choć daleko było jeszcze do idealnej formy. Cieszyłam się na myśl o tym, że nie muszę już leżeć w metalowym łóżku, z przypiętymi rurkami do mojego ciała. Czułam się na pewien sposób znowu wolna. Popatrzyłam na ciemnąbrąz czuprynę nadal wtuloną we mnie. Nareszcie było tak jak chciałam. Wszystko powoli wracało do normy. Nie chciałam, żeby to się skończyło. Nie teraz.
Gdy coraz dłużej rozmyślałam, zaczęłam dochodzić do wniosku, że jesteśmy z moją siostrą już bardzo długo w Zakopanym. Zleciały już z dwa, trzy tygodnie, co najmniej. Trzeba wracać do domu.
Zaraz.
Momentalnie odepchnęłam od siebie Maję, może trochę za mocno. Szybko zsunęłam moje nogi w ciepłe puchate skarpety. Wstałam. Przyspieszonym krokiem podeszłam do Ewy, która zajęta była przygotowywaniem czegoś w kuchni. Stanęłam przed osłupiałą moją gwałtownością Panią Stoch.
-Musimy wyjechać - wydałam z siebie ochrypłe dźwięki - Jak najszybciej - szybko dodałam, mając nadzieje, że to coś zmieni. Ewa szybko zareagowała wskazując mi ręką krzesło. Sama usiadła naprzeciwko mnie. Patrzyła na mnie przez chwile z współczującą miną, po czym dodała:
-Wiem, chciałam poczekać aż wyzdrowiejesz. Rozmawiałam już na ten temat z Kamilem - szybko dodała widząc moją mine - Kiedy chcesz pojechać?
- Jak najszybciej musze się znaleźć w domu. - wiem, że moje nagłe zdecydowanie zdziwiło Ewę. Ale w końcu ile można ludziom siedzieć na głowie. Bardzo dużo zawdzięczam zarówno jej, jak i całej drużynie skoczków, którzy przez te kilka tygodni opiekowali się moją siostrą. Wiedziałam, że nigdy nie będę w stanie sie im odwdzięczyć.
*
Ze snu wybudził mnie dźwięk oznajmiający przybycie gości na obiad. Chciałam pomóc Ewie w przygotowaniach, ale ta się uparła bym skorzystała z ostatniego wolnego dnia. Nie chciała dać za wygraną, dlatego w końcu obrażona musiałam ustąpić. Z trudem wywlekłam się z kokonu wielkiego koca, z góry natomiast zbiegła uradowana Maja. Ja natomiast półprzytomna stanęłam przed gośćmi w przydużej starej koszuli, czarnych leginsach i grubych wełnianych skarpetach powodując uśmiech większości skoczków. Po wylewnym przywitaniu (szczególnie Piotrka) wszyscy zasiedliśmy do stołu w jadalni. Muszę przyznać, że ten domu ciągle robił na mnie wrażenie, co chwile odkrywałam coś nowego. Największe wrażenie zrobiły na mnie trofea Kamila, które można było znaleźć praktycznie w każdym pomieszczeniu, zaczynając od przedpokoju, kończąc na spiżarni. Powracając do jadalni, była ona duża, dobrze doświetlona jak reszta domu. Na środku stał duży drewniany stół, a pod nim biały puchaty dywan. Na jednym szczycie usiadła Maja, to było jej miejsce. Miejsce obok przypadło mi, natomiast naprzeciwko usiadła Ewa, która zaraz potem szybko wstała by podać jedzenie. Atmosfera była iście rodzinna. Wszyscy byli w bardzo dobrych humorach, nie licząc trochę smutnego Macieja, który zajął miejsce obok Ewy. Gdy na nich wszystkich patrzyłam, aż żal mnie ściskał, że nie mogłam dłużej z nimi zostać. Po obiedzie przyszedł czas na deser i oznajmienie naszych planów reszcie. Gdy wreszcie udało mi się dojść do głosu, tzn. przekrzyczeć Wiewióra i uspokoić rozchichotanego Dawida, powiedziałam tylko dwa słowa, które zdziwiły co najmniej połowę gości, na czele z Kotem, który przyjął naburmuszoną minę. Pierwszy wśród ciszy oprócz Mai, która wypowiedziała krótkie jednoznaczne 'Nie!' był Pieter
- No ale jak to tak? No nie, nie, nie mowy nie ma. Zostajecie.
- Czeeeemuuuu? - zajęczał Dawid jednocześnie robiąc minę kota ze Shreka.
Krzysio przyłączył się do Dawida, natomiast Maćkowi Ewa musiała udzielić szybkiej pomocy, bo biedak się zakrztusił. Wśród małego rozgardiaszu, który powstał po mojej wypowiedzi Kamil nachylił się do mnie i półgłosem powiedział- Mowy nie ma, nie będziecie mi tu pociągiem wracać. Szczególnie ty, Ida. Odwiozę was.
W duchu dziękowałam Kamilowi, jako jedyny chyba rozumiał naszą sytuację. Lekko uśmiechnęłam się do niego. Odpowiedział tym samym.
Gdy już zaczęło się robić ciemno, skoczkowie wpadli na pomysł by rozegrać na dworze wielką bitwę na śnieżki. Maja, zachwycona tym pomysłem dołączyła do grupy kłócącej się o ustalenie składów. W końcu do rozejmu zmusiła ich Ewa, która oznajmiła, że to ona będzie sędzią.
- Uwaga, uwaga! - Ustalam drużyny. Pierwsza,  ... Kot, Maja, Ida, Kamil. Druga: Miętus, Kubacki, Wiewiór, tak, tak poradzicie sobie chłopcy.
Tak więc dzięki żonie Kamila szybko wyszliśmy na dobrze zmrożony śnieg. Każda z drużyn musiała znaleźć sobie jak najlepsze miejsce - bunkier - do ukrycia naszych ciągle dorabianej amunicji. Po piętnastu minutach zwarci i gotowi, czkaliśmy na rozpoczęcie największej w dziejach Polski bitwy na śnieżki.
Na zawołanie Ewy stanęliśmy na środku pola. Każda osoba naszej drużyny trzymał za plecami dwie kulki twardego śniegu o idealnym krztałcie. Popatrzyłam na Maję, która z zabijającym wzrokiem patrzyła na stojącego naprzeciwko Dawida, po prawej mojej stronie stał równie bojowo nastawiony Maciej. Za nim widać było przepiękne zimą Tatry - Okryty śniegiem Giewont oraz Kasprowy Wierch wglądał z tej perspektywy naprawde bardzo okazale. Z zamyślenia obudził mnie podejrzany chłód na twarzy. Szybko starłam z oczu zimny śnieg, przystępując do kontrataku. Zanim to jednak zrobiłam usłyszałam śmiech z mojej prawej strony. Zareagowałam natychmiastowo. Wymierzyłam cel, dokładnie i powoli. Zmrużyłam jedno oko, wygięłam rękę w tył szykując się do wyrzucenia białej kuli. Cel - pal! Pac! Moja śnieżka znalazła się idealnie w tym miejscu w które celowałam. Zadowolona z siebie patrzyłam na szczerze zaskoczonego Kota. Jego mina była bezcenna, żałowałam że Ewa nie wzięła ze sobą aparatu, ale ku mojemu zdziwieniu zobaczyłam błysk flesza. Mimowolnie zaśmiałam się kontynuując zabawę. Jednak chyba to nie było mi dane, ponieważ zaraz po tym poczułam zimno śniegu w kołnierzu, który szybko się rozpuścił, tworząc strumienie wody biegnące po moich plecach. Szybko odwróciłam się w stronę będącego w zbyt dobrym humorze Maćka. Jednak zanim zdążyłam cokolwiek zrobić, poczułam jak ktoś wyjmuje z mojej prawej ręki, schowanej za plecami śnieżkę. Gwałtownie się odwróciłam stając oko w oko z Maciejem Kotem.
Nie - uznałam - Tym razem nie uciekne.
_______________________________________________________
Wróciłam!
Nareszcie. Trochę to trwało (pół roku) ale jestem dumna że się udało.
Rozdział wyjątkowo długi jak na mnie, ale myślę że jest dobrze :D
Uznałam, że nie mogę zostawić tak tej historii bez zakończenia. Mam nadzieje, że dobrze zrobiłam, a co wy sądzicie?