Oddaję kolejny rozdział do Waszej oceny. Za ew. błędy przepraszam :)
Chciałabym go zadedykować photofairytale (jakkolwiek to brzmi) , z podziękowaniem, za wciągnięcie mnie w pisanie. Wiem, że o tym nie wiesz, ale to głównie Twoja zasługa, że się tu znalazłam :)
No i nie wiem ... może zrobić sobie gg lub coś takiego, żeby porozmawiać z wami?
Mimo to, zapraszam do czytania! :* (no i oczywiście czekam na opinie).
_______________________________________________
Największa przygoda życia.
Chciałabym go zadedykować photofairytale (jakkolwiek to brzmi) , z podziękowaniem, za wciągnięcie mnie w pisanie. Wiem, że o tym nie wiesz, ale to głównie Twoja zasługa, że się tu znalazłam :)
No i nie wiem ... może zrobić sobie gg lub coś takiego, żeby porozmawiać z wami?
Mimo to, zapraszam do czytania! :* (no i oczywiście czekam na opinie).
_______________________________________________
Największa przygoda życia.
Całkowicie ich.
Właśnie się rozpoczęła.
*
Trudno było dwóm siostrom opuścić rano ciepłe, miękkie łóżka, nie mówiąc już o wyjściu na dwór. Pomimo pięknego słońca na niebie, dzień zapowiadał się chłodny, wręcz mroźny, jak to przystało na połowę stycznia. Brak jakichkolwiek liści na drzewach, czy zadomowiony już tej zimy śnieg w Zakopanym przypominał o porze roku. Ciepło opatulone siostry zdecydowały się na podbój zaśnieżonej stolicy Tatr. Zaczęły od najbardziej znanej i zawsze pełnej ludzi ulicy - Krupówek. Mimo pogody, która wyraźnie tego dnia nie sprzyjała licznie przybyłym turystom, główna zakopiańska ulica wypełniona była po brzegi. Po przeciśnięciu się przez Krupówki, najpierw w jedną, później drugą stronę, siostry dotarły, nie bez problemów przed skocznię, gdzie za godzinę miały rozpocząć się kwalifikacje do sobotniego konkursu indywidualnego.
Zobaczyłam je, jak dochodziły do skoczni. Wbrew pozorom miały roześmiane twarze. Najwyraźniej nie przeszkadzał im ani mróz ani zalegający na chodnikach śnieg. Obie miały czerwone od mrozu policzki i nosy. Gdy rozbiegane oczy młodszej spoczęły na skoczni, mimowolnie zaśmiałam się z jej miny, wyrażającej jej niewyobrażalne zdziwienie. Fakt, obiekt przed którym w tamtym momencie stałyśmy, był ogromny i piękny. Wielka Krokiew - wytłumaczyłam Mai. Szybko jednak zabrałam siostry do nieco cieplejszego pomieszczenia, by tam mogły choć trochę się ogrzać. Mój wybór padł na szatnie skoczków, gdzie zapewne siedzieli nasi reprezentanci przygotowujący się do kwalifikacji, a wśród nich Kamil.
małego domku, jak na zawołanie, spojrzało na nas jedenaście par oczu, z mężczyzną stojącym na środku pomieszczenia na czele. Najwyraźniej nie był zachwycony naszą obecnością, jednak, gdy skierował wzrok na stojącą przy nas Ewę, poszedł w ślady swoich podopiecznym, promiennie się uśmiechając. Szybko dokończył przemówienie, dokładnie tłumacząc taktykę skoczkom. Wychodząc z kilkoma wybranymi zawodnikami zreflektował się wyciągając najpierw w moją stronę rękę.
- Łukasz Kruczek.
Następnie lekko pochylając się nad Mają, również podał jej uroczyście dłoń. Wyszedł z domku życząc powodzenia swoim podopiecznym. W pomieszczeniu, oprócz Ewy, zostały jeszcze cztery pary oczu, które nadal były wpatrzone w nas. Usiadłam na brzegu ławki, obok bruneta, mającego, jak się przyjrzałam piękne jasno niebieskie oczy. Ewa zaś zasiadła na kolanach swojego męża - Kamila, a Maja, jako najmłodsza wcisnęła się pomiędzy dwóch innych skoczków. Jeden z nich, wyraźnie skupiony spuścił oczy na podłogę, natomiast drugi, ożywiony z uśmiechem przyglądał się siedzącej obok niego Mai, nie zauważając krępującej ciszy jaka zapadła w domku po wyjściu trenera.
Nie wiedziały że to dopiero początek.
Nikt nie wiedział co będzie dalej.
Nawet ja.
*
Szłam obok Mai w głąb obiektu. Prowadziła nas Ewa, która najwidoczniej bardzo dobrze znała te tereny. Weszłyśmy, przez bramę, do części całkowicie oddzielonej od sektorów umieszczonych wzdłuż skoczni. Stało tam bardzo dużo drewnianych małych domków. Na drzwiach każdego z nich umieszczona był flaga konkretnego zespołu, państwa do którego, dany budynek należał. Minęłyśmy domki Austriaków, Norwegów i Czechów, po czym skręciłyśmy do budynku, mającego na drzwiach flagę Polski. Szybko dogoniłyśmy Ewę, która otworzyła drzwi, zapraszając do środka. Weszłyśmy. Domek w środku obłożony był płytami. Po dwóch jego stronach, oprócz gotowych kombinezonów, do konkursu, stały jeszcze niskie ławeczki, na których siedzieli zawodnicy. Przysłuchiwali się słowom trochę starszego od nich mężczyzny, który jako jedyny stał na środku. W ręku trzymał plik kartek, i biało czerwoną chorągiewkę, którą podczas wygłaszanego monologu nieustannie wymachiwał na wszystkie strony. W momencie przejścia przez prógmałego domku, jak na zawołanie, spojrzało na nas jedenaście par oczu, z mężczyzną stojącym na środku pomieszczenia na czele. Najwyraźniej nie był zachwycony naszą obecnością, jednak, gdy skierował wzrok na stojącą przy nas Ewę, poszedł w ślady swoich podopiecznym, promiennie się uśmiechając. Szybko dokończył przemówienie, dokładnie tłumacząc taktykę skoczkom. Wychodząc z kilkoma wybranymi zawodnikami zreflektował się wyciągając najpierw w moją stronę rękę.
- Łukasz Kruczek.
Następnie lekko pochylając się nad Mają, również podał jej uroczyście dłoń. Wyszedł z domku życząc powodzenia swoim podopiecznym. W pomieszczeniu, oprócz Ewy, zostały jeszcze cztery pary oczu, które nadal były wpatrzone w nas. Usiadłam na brzegu ławki, obok bruneta, mającego, jak się przyjrzałam piękne jasno niebieskie oczy. Ewa zaś zasiadła na kolanach swojego męża - Kamila, a Maja, jako najmłodsza wcisnęła się pomiędzy dwóch innych skoczków. Jeden z nich, wyraźnie skupiony spuścił oczy na podłogę, natomiast drugi, ożywiony z uśmiechem przyglądał się siedzącej obok niego Mai, nie zauważając krępującej ciszy jaka zapadła w domku po wyjściu trenera.
*
Pół godziny później z wyraźnie poprawionymi humorami ruszyły wraz z Ewą w stronę sektorów. Mogły spodziewać się najlepszych miejsc zarezerwowanych specjalnie przez żonę Kamila. Stanęły naprzeciwko skoczni, gdzie miały idealny widok na startujących zawodników. Miejsca wokół skoczni zaczęły się szczelnie wypełniać wiernymi kibicami. Atmosfera jaką wytwarzali Polacy, tam w Zakopanym, była niepowtarzalna. Nic nie było w stanie oddać emocji, jakie przeżywali przyjeżdżający tam zawodnicy, trenerzy, rodziny.
Po prostu trzeba tam być.
Przekonać się, że tak naprawdę, byliśmy, jesteśmy i będziemy jedną wielką rodziną.
_____________________________________________________